wtorek, 24 czerwca 2008

Straszace rusztowanie i Monster

Od kilku tygodni na moim tarasie straszylo rusztowanie wspinajace sie do osmego pietra naszego budynku. Powodem byly opadajace kafelki, ktore dzieki Bogu nie wyrzadzily nikomu zadnej krzywdy, bo tego samego poranka z malenstwem wygrzewalismy sie na tarasie i popijalismy bezkofeinowa kawke- malenstwo z kilku-godzinnym opoznieniem jako ze moja przetwornia mleczna tak dziala:))

Jak na portugalski styl pracy przystalo: czyli spiesz sie powoli, panowie budowniczy przybyli, sprawe obadali, zabronili wychodzic na taras, zagrodzili parking pod blokiem i znikneli na 4 dni. Po tym czasie pojawila sie spora grupka panow robotnikow sprytnie stawiajaca rusztowanie, co bylo z pewnoscia zasluga litrow piwa, ktore w siebie wlewali. Jak nagle przyszli, tak nagle znikneli, pozostawiajac jedynego robotnika, ktory przez jakies 4 dni naprawial kafle calego pionu budynku. Rusztowanie straszylo przez nastepny miesiac, doprowadzajac mnie do szalu, bo lato w pelni, moj bialy, piekny redodendron, ktory kupilam dzien przed opadaniem kafli zupelnie zniszczony, juka ledwo zipie, na tarasie i oknach tony kurzu. Wczoraj nad ranem uslyszalam jakies halasy. To panowie robotnicy raczyli sobie przypomniec o moim istnieniu, a moze po prostu bylo im potrzebne rusztowanie. W ciagu 2 dni uporali sie z praca, a ten sam pan pracus zostal obarczony sprzataniem. Spisal sie na piatke i nawet na moje podchwytliwe pytanie czy okna tez umyje, dlugo sie zastanawial. Umylam sama, dzisiaj. Piekny dzien, sloneczko grzalo w plecki, uporalam sie z praca dosyc szybko i zabralam sie za moje 3 kwiatki. Juke podlalam, pnacy jakis, ktorego nazwy nie znam, zupelnie zgubil liscie a redodendron zbrazowial i stracil kwiaty. Podnioslam doniczke, ktora nadal tkwila w reklamowce (pelnej wody, jako ze przez kilka ostatnich tygodni dosc czesto padalo) i spod spodu wypelzl monster, jak macie odwade to kliknijcie TUTAJ
Przerazona rzucilam doniczka i przygniotlam mu ogon- odruch zupelnie nie planowany. Corka uslyszawszy moj wrzask przybiegla i tez zamarla w bezruchu. Jeszcze 4 lata temu, bedac w irlandzkiej szkole katolickiej powiedzialaby: Mamo, przeciez to stworzenie boskie....dzis tak nie powiedziala, za co jestem jej bardzo wdzieczna, bo lapanie malej myszki w nie-zatrzaskowa pulapke to cos zupelnie innego. Przez bardzo dlugi czas zastanawialysmy sie jak pozbyc sie goscia, bo z pewnoscia wlezie nam do domu, i po niechrzesciajansku monster wyladowal w smietniku daleko od mojego bloku. Gdy emocje opadly, choc gesia skorka pozostala na wiele godzin, zalowalam ze nie zrobilam zdjecia, ba nawet przelecial mi przez mysl plan by isc i wyciagnac stwora ze smieci. Corka szybko wybila mi ten pomysl z glowy. Spedzilam nastepne kilka godzin buszujac w internecie i szukajac nazwy tego wielonogiego potwora. Najbardziej przypomina to Skolopendre, tej ze zdjecia. Wiekszosc z nich posiada jad w kazdym odnozu, co jest ponoc dosyc nieprzyjemnym doswiadczeniem, a dla malych dzieci wrecz niebezpiecznym. Byc moze to wcale nie byla Skolopendra, wiec jezeli ktos z was mieszka w Portugalii i spotkal sie z tym brzydactwem- ok.15 cm, grubosci baterii AAA, w paski, z zoltymi nozkami, niech mi podpowie. Wolalabym wiedziec ze jest to kraj z nieszkodliwymi wielonogami. Brrrr, co za dzien!!

2 komentarze:

Małgoś pisze...

Brrrr! Okropieństwo, aż mi ciarki przeszły. Osobiście pewnie zzieleniałabym ze strachu, gdybym oko w oko z nim stanęła...

Agata pisze...

Malgosiu, uwierz, przybralabyc wszystkie kolory teczy:))