piątek, 29 lutego 2008

Zielony moong z ciecierzyca w parze


Dla jednych jest fasola dla innych to soczewica, no coz wlasnie probuje troche edytowac ten post by nie wprowadzic jeszcze wiekszego zamieszania. Piszac go kilka tyg temu bylam pewna ze moong to soczewica, poniewac na opakowaniach widnieje taka nazwa, w dodatku tak jest traktowana w domu mojego meza- jako soczewica. Zdecydowalam ze nie bede ucinac ponizszej pogadanki na jej temat, pragne jednak sprostowac ze moong jest fasola, ale w moim domu juz chyba na zawsze bedziemy nazywac to lentils czyli soczewica. Trudno jakos to przezyje:) W razie niejasnosci zamieszczone jest zdjecie. Pozdrawiam

Jest staruszka wsrod roslin straczkowych bo ma juz ponad 2 tys lat. Byla uprawiana w Egipcie, Grecji i uchodzila za pokarm dla ubogich, ze wzgledu na wysokobialkowosc, niekaprysnosc jezeli chodzi o warunki do uprawy i przede wszystkim byla bardzo tania. Soczewica, bo o niej tu mowa nie zawiera, jak wiekszosc roslin straczkowych, tluszczu, dostarcza magnezu, fosforu, zelaza i wielu witamin, w tym A, B, i C. Nic wiec dziwnego, ze jest bardzo popularna wsrod wegetariansko nastawionych Hindusow.



Moja mama nazywa to zielonym ryzem, w jezyku Gujarati brzmi mniej wiecej "kiczieri". Najlepiej laczy sie on z "mokrymi" potrawami hinduskimi, (w sosie np. cieciezyca) i jogurtem naturalnym. Kiczieri jest daniem rozgrzewajacym, wiec popularnym w zimie, oraz przy problemach zoladkowych (bez Gee- sklarowanego masla)) lub innych schorzeniach.

Skladniki:
Polowki zielonej soczewicy, Moong
Ryz (nie dlugoziarnisty)
woda
sol,
sklarowane maslo- Gee (moze byc normalne)

Sposob wykonania:
Proporcja soczewicy do ryzu to 1:4. Najpierw soczewice dokladnie i kilkakrotnie pluczemy i odstawiamy na minimum 15 minut do namoczenia. Po tym czasie jeszcze raz dokladnie pluczemy, przesypujemy do garnka i dodajemy ryz. Zalewamy woda tak aby kilkakrotnie przewyzszala mieszanke. Lepiej dodac mniej wody a potem w czasie gotowania dolewac. Solimy (na 1/4 szkl soczewicy i szklanke ryzu- ok. 1 lyzeczki soli, zawsze mozna dosolic juz po ugotowaniu). Zatem mieszanke gotujemy na srednim gazie, czesto mieszajac przez kilkanascie sekund (latwo przywiera do dna), w celu uzyskania dosyc kleistej (nie sypkiej) konsystencji. Gdy ryz i soczewica beda juz miekkie dodajemy lyzeczke Gee, czyli sklarowanego masla i mieszamy. Maslo takie uzyskuje sie przez rozpuszczenie zwyklego masla i ponowne zastygniecie. Ja uzywam Gee z puszki, ktora nabylam w sklepie hinduskim.



Ciecierzyca w sosie pomidorowym.

Skladniki:
1 mala puszka ciecierzycy
1 puszka pomidorow
1 cebula
2 zabki czosnku
1/4 lyzeczki czarnych ziaren musztardy
1/4 lyzeczki ostrej papryki
1/4 lyzeczki kurkumy
1 lyzeczka soli
1 lyzeczka cukru
1 lyzeczka Garam Masala
kilka galazek swiezej koleandry
3 lyzki oleju (np. slonecznikowego)

Sposob wykonania:
Rozgrzac olej w garnku, wrzucic ziarna musztardy, a gdy przestana pekac drobno pokrojona cebulke i czosnek na ok 3 min. Wsypac wszystkie przyprawy (takze cukier i sol) i podgrzewac z cebulka ok 1 min. Dodac pokrojone w kostke pomidory z puszki razem z sosem i dusic wszystko pod przykryciem przez kilka minut. Na koniec wsypac odsaczona z soku i wyplukana ciecierzyce. Wymieszac i gotowac na malym ogniu jeszcze przez jakis czas. Wsypac pokrojona koleandre.

Smacznego!

Gdzie sa Ci Dzentelmeni??


Tak mnie jakos wzielo na bla bla, poniewaz przypomnialam sobie kilka bardzo ciekawym momentow w moim zyciu z udzialem mojego meza.

Czy Wasi faceci sa dzentelmenami?

No wlasnie, mozna dlugo dyskutowac i przekomarzac sie gdzie sie konczy dobre wychowanie a zaczyna "dzentelmenizm"? Nie chodzi mi oczywiscie o filmowe sceny typu- facet wybiega na skrecenie karku z samochodu by otworzyc drzwi swojej pani po to tylko by sobie moze paznokcia nie zlamala klameczka. Chyba by mnie rozerwalo na strzepy, bo dziesiec razy szybciej wysiadlabym bez jego pomocy.

Musze przyznac, ze mezusia swojego musialam do tego rodzaju zachowania przyuczyc, czyli otwieranie drzwi i wpuszczanie mnie przed siebie...takie podstawy. Oczywiscie w jedwabnych rekawiczkach, bo inaczej to stawia rogi i nici z moich "wskazowek". I wlasnie gdy myslalam ze podstawowa wiedza zostala opanowana nastapil klops. No moze nie tak zupelny, bo wszystko da sie wytlumaczyc, ale wyobrazcie sobie:

Jestem w osmym miesiacu ciazy (czuje sie jakbym byla slonica, czyli w dwuletniej ciazy) wielka jak lokomotywa, jedziemy z mezuskiem samochodem do szpitala na cotygodniowe juz ogledziny. Jako ze ostatnia wizyta (4 godz czekania) byla urozmaicona moim omdleniem, tym razem przygotowalam plecaczek swiezutkich buleczek, jablek i soku, z tym ze polowe pochlonelismy juz w samochodzie. Najpierw zostalam wezwana do pokoju pielegniarek, a moj przejety maz zostal na poczekalni. Musze przyznac ze trwalo to dosyc dlugo, gdyz dzieck zdecydowalo sie poprzestawiac mi rzebra, potem mialo czkawke, potem jeszcze sie powiercilo, znowu czkawka...i tak z godzine trwalo zanim wykaz bicia jego serduszka mogl byc odczytany. Kazda pacjentka wychodzila z pokoju z karteczka dlugosci 10 cm, moj wykaz mial 3 metry.

Z rozmarzeniem rzucilam sie na plecaczek z jedzeniem, nurkuje... a tam same papierki ...pozarl wszystkie, nie_do_wiary!! Swojej ciezarnej zonce od ust odebral, zloczynca!! Ale zostawilem ci jablko, powiedzial. No coz zapchalam sie tym jabkiem i nadal czekalismy tym razem na wizyte u lekarza. Sala wygladala jak plaza z fokami, takie wielkie, rozlane na dosc wygodnych fotelach. Piekne, tylko te czekanie dobijajace. Moj mezus wlasnie sobie drzemal i postanowil polozyc glowke mi na ramieniu, bo mu bylo niewygodnie...No nie! Nie dosc ze mi jedzenia zaluje to jeszcze mu ciasno. Rozejrzyj sie wokol, a co maja powiedziec te biedne foczki??! Pomyslalam. Syknelam jedynie, czy mu poduszeczki nie przyniesc.

Sama tez juz przysypialam, starajac sie jednak trzymac prosto glowe, gdy nagle uslyszalam: Pani Agata proszona do pokoju nr 2. Jak ten (mezus kochany) nie wyrwie ze swojego krzesla, tylko sie zakurzylo, zostawil mnie w tyle, zapomnial milionow toreb i papierow, ktore musialam pozbierac. Poczlapalam za nim (czy foki czlapia?) dzielnie jak tragarz, usmiechajac sie od ucha do ucha. Moj kochany spiacy dzentelmen.

wtorek, 26 lutego 2008

Drzewko za klikniecie


Wystarczy kliknąć na stronę Klimat dla Ziemi, a Fundacja Nasza Ziemia posadzi w latach 2008 - 2009 jedno drzewko. Czym więcej wejść na stronę tym więcej drzewek.

Uwaga! Akcja trwa do "Dnia Ziemi", czyli do 22 kwietnia 2008 roku! Informacje o ilości sadzonych drzewek będą na bieżąco zamieszczanie na stronie www.klimatdlaziemi.pl. Fundacja Nasza Ziemia przygotowuje się do posadzenia 1 miliona drzewek w różnych rejonach Polski.



„Ludzkość znalazła się w wyścigu o życie z globalnymi zmianami klimatu, a ludzie im zaprzeczający stanowią dziś odpowiednik Towarzystwa Płaskiej Ziemi”,

Malcolm Wicks, brytyjski minister ds. energetyki, 2006

"Globalne ocieplenie jest dziś największym zagrożeniem dla ludzkości, większym nawet od wojny nuklearnej”,

Stephen Hawking, 2007

Zatem, moi drodzy, namawiam do klikania i rozszerzania tej akcji na swoich stronach internetowych/blogach

Agata

sobota, 23 lutego 2008

Salatka z kozim serem i sosem vinegret


No nareszcie cos zdrowego na moim blogu. Wczoraj postanowilam zaserwowac mezusiowi salatke, do ktorej zainspirowal mnie Pan Maklowicz w swoim ostatnim programie telewizyjnym. Bardzo zmodyfikowana wersje zaserwowalam mu jak tylko wrocil z pracy, i doczekalam sie komplementu, ze jest lepsza niz z restauracji. To za sprawa sosu vinegret, koziego sera i zgrylowanych warzyw. Wszystko pieknie sie laczy i naprawde wysmienicie smakuje.

Porcja na 2 osoby:
Skladniki:
10 malych pomidorkow (cherry tomatoes)
1/2 czerwonej papryki
2 garscie rukoli
kilka listkow salaty
1 kabaczek
1 baklazan
1 cebula
1/2 ogorka
kilka plasterkow koziego sera
galka muszkatalowa
sol, pieprz

Sos vinegret:
1 plaska lyzeczka musztardy Dijon
1 lyzeczka octu winnego
oliwa z oliwek
sol

Sposob wykonania:

Sos: W niewielkiej miseczce mieszamy musztarde z octem winnym do momentu az skladniki sie polacza. Dolewamy kilka kropelek oliwy i znowu starannie mieszamy. Gdy skladniki sie polacza dolewamy wiecej oliwy do uzyskania ulubionej konsystemcji. Ja nie lubie gdy sos jest bardzo wodnisty, lecz taki lekko "galaretkowaty". Solimy do smaku.

Uzywajac obieraczki do ogorkow/marchewki kroimi kabaczka scinajac go w cienkie paseczki. Baklazan i cebule rowniez kroimi nozem na cienkie plasterki. Wrzycamy na rozgrzana patelnie grilowa, solimy, dodajemy odrobine galki muszkatalowej, pieprzu i kilka kropel oliwy z oliwek. Mozna uzyc oliwy smakowej, tzn z dodatkiem papryczek, czosnku i ziol. Grilujemy do miekkosci i uzyskania pozadanego "przypalenia" a nastepnie wykladamy do malej miseczki do przestudzenia.

Na duzym talerzu rwiemy listki salaty.
W miseczce mieszamy rukole, przekrojone pomidorki, ogorek i papryke. Lekko solimy i dolewamy kilka kropel oliwy z oliwek. Mieszamy delikatnie rekami i wykladamy duza garsc na salate. Na wierzch ukladamy zgrilowane warzywa. Dekorujemy kilkoma kawalkami pomidorkow i obkladamy plastrami sera. Oblewamy delikatnie sosem vinegret. Pyyyycha!

Salatka mojego meza byla suto okraszona pajdami chleba. Ja tam wole bez:)

piątek, 22 lutego 2008

Zostalam Ustrzelona :))


Oczywiscie nie przez ta pania ze zdjecia, ale Komarke i Agatka zapraszając do zabawy, której regułami są:

1. podać linkę do osoby, która nas ”ustrzeliła”
2. zacytować na swoim blogu reguły zabawy
3. wpisać 6 nieważnych, śmiesznych rzeczy na swój temat
4. „strzelić” do następnych 6 osób
5. uprzedzić wybrane osoby wpisując post na ich blogu

A zatem: co nieco o mnie.

1. Nie boje sie krwi, bo jestem honorowym dawca i nie mdleje na widok igly, lecz mdleje w momencie odrywania malutenkiego plasterka po pobraniu krwi, trzymajacego sie z calej sily skory i wloskow.

2. Uwielbiam wszelkiego rodzaju wiertarki, srubokrety i srubeczki z ktorymi szaleje po domu zawieszajac karnisze czy przymocowujac dodatkowe oswietlenie w kuchni. Z umilowaniem skrecam wszelkiego rodzaju meble typu "Ikea"

3. Jestem "Nocnym Markiem", potrafie przesiedziec przed telewizorem lub komputerem do rana, a gdy buszuje na blogach przed pojsciem spac mam zawsze kulinarne sny i budze sie glodna jak wilk.

4. Najwieksza kara jest dla mnie zabawa "Barbiami" z moja corka. Po minucie zaczynam ziewac.

5. Nie znosze "stworzen", ktore maja wiecej niz 4 nogi/odnoza, czyli wszelkiego rodzaju robactwo jak liszki i stonogi, Obrzydzenie!! o pajakach juz nie wspomne, z rozpaczy wciagam je w odkurzacz...tak mi wstyd

6. Ucze sie jesc roznego rodzaju stwory: zabie udka, osmiornice, kalamarnice, "muszlowce", ale slimaki nigdy nie zaznaja maich lask. Nie potrafie sie przemoc.

No wlasnie, teraz mam problem bo moje ulubienice blogowe juz zostaly ustrzelone dawno temu..Ide poszukac nastepnych, moze lista ulubionych sie wydluzy:))

Sprobujmy:

Dorotus76
Asiulini
Mirabbelka
Caritka
Elisabeth
Mayme

Chce dodac, ze zabawa nie jest przymusowa.

czwartek, 21 lutego 2008

Mus czekoladowy



Oj dalam sie dalam wciagnac w weekend czekoladowy i to zupelnie swiadomie!
Tak naprawde to nie przepadam za czekolada. BUUUUU juz slysze glosy tysiaca jej wielbicieli. Musze jednak to sprostowac- nie przepadam za czekolada jako "przekaska" a w momentach slabosci siegam po orzeszki ziemne lub krakersy czy chrupki, jednak lubie ja pod innymi postaciami: w ciescie, muffinkach, musach, choc te nie moga byz za bardzo "czekoladowe". Wlasnie kilka dni temu wyprobowalam przepis sasiadki Portugalki na mus czekoladowy, ktory jest jednym z podstawowych deserow w tutejszy restauracjach i domach. Zajada sie nimi moj maz i corka, ja zazwyczaj z menu wybieram cos ze smietanowo- budyniowych rewelacji, choc nie zawsze okazuja sie takowymi. Portugalczycy sa bardzo zarlocznym narodem, aczkolwiek dosyc wybrednym. Maja swoje fochy smakowe i przy wyborze jednej z wielu ulubionych restauracji potrafia przejechac kilkadziesiat kilometrow tylko dlatego, ze takowa serwuje frango- czyli ich ukochanego kurczaka, w taki sposob jak lubia. Ja w naszych ulubionych restauracjach mam juz opanowane wszystkie desery, niestety w zadnej nie przypadl mi do smaku mus czekoladowy, poniewaz jest on zazwyczaj zbyt bogaty (czytaj gorzkawy). Postanowilam wiec wyprobowac przepis sasiadki bo wygladal bardzo necaco. Pierwsze podejscie okazalo sie sukcesem smakowym, lecz porazka wizualna, poniewaz masa sie zwazyla, gdyz byla zbyt ciepla gdy dolaczylam ubita piane. Zatem przestroga- niecierpliwosc nie poplaca. Mus zostal przetestowany przez moja rodzine i naszego przyjaciela Hamiltona, ktory tylko uznaje szarlotke na moje nieszczescie, i okazal sie hitem wieczoru. Zatem, maniacy czekoladowi, do pracy!!



Skladniki:

200g ciemnej czekolady
2/3 szkl czarnej kawy (ja uzywam bezkofeinowej)
125g masla (pol kostki)
5 jajek
100 g cukru pudru
40ml winiaku (ja uzylam 30 ml krupniku- nie zupy oczywiscie:)

Sposob wykonania:
Oddzielic bialka od zoltek. Utrzec zoltka z cukrem pudrem na parze, dolewajac porcjami kawe i alkohol (naczynie powinno byc dosc glebokie) do uzyskania jednolitej masy. Odstawic. W innym naczyniu rozpuscic na parze kostki czekolady z kawalkami masla, lekko przestudzic po czym dolac do ubitych zoltek. Dokladnie wymieszac i odstawic do wystygniecia (!). W tym czasie mozna doprowadzic kuchnie do porzadku. Ubic bialka na sztywna piane i delikatnie wymieszac z ostudzona masa. Wlewac do schlodzonych pucharkow i wstawic do lodowki do zastygniecia. Mus jest najlepszy na nastepny dzien- to wersja dla cierpliwych. Mozna udekorowac bita smietana, lub potarkowana biala czekolada. Smacznego!


niedziela, 17 lutego 2008

Zlote kule ryzowe w platkach owsianych


Juz dawno nie mialam takiego niewypalu w garnku z ryzem...zagapilam sie i ryz wyszedl kleisty i zbity, moze dlatego ze nie byl to basmati, tylko jakis inny. Zjedlismy i taki, bo nie bylo czasu na poprawki, niestety bardzo duzo jego zostalo. Zgodnie z moim postanowieniem noworocznym (stop marnotrawstwu) trzeba bylo go jakos przetworzyc. Zrobilam kule ryzowe, piekne, smaczne i chrupiace. Mozna do nich dodac jakiekolwiek przyprawy, ja uzylam tylko kurkumy, ostrej papryki i odrobinki koleandry w proszku. Kule jak i wiekszosc hindukich przekasek jest smazona na glebokim tluszczu, ale fajny smaczek i chrupka skorupka to wynagradzaja.



Ugotowany ryz, najlepiej klejacy
Odrobina przypraw (w zaleznosci od ilosci ryzu): kurkumy, ostrej papryki, koleandry w proszku
sol do smaku
olej do smazenia

Sposob wykonania:

Ryz dokladnie mieszamy z przyprawami i sola reka lekko ugniatajac. Formujemy sredniej wielkosci kulki lekko zwilzonymi dlonmi. Optaczamy kulki w platkach owsianych i wrzucamy do rozgrzanego oleju. Smazymy na zlocisty kolor kilka minut.

sobota, 16 lutego 2008

Pizza z Presunto i rukala


Pizza- dla jednych to rarytas, dla mnie i owszem rarytas, ale przede wszystkim pozbycie sie nadmiaru produktow roznego rodzaju z lodowki. Tym razem nie zaserwowalam rodzince naszej ulubionej pizzy- smietnik (wegetarianskiej), czyli ze wszystkimi mozliwymi warzywami, ale wyprobowalam polaczenie Presunto i rukoli. Taka pizze jadlam lata temu w jednej z warszawkich restauracji, i musze przyznac, ze pierwsze spotkanie z rukola nie zrobilo na mnie wrazenia. Ale ludzie sie zmieniaja i ich smaki tez.
Rukola (Eruca sativa) zupelnie niedawna porzucila miano zielska i zostala doceniona za swoje walory smakowe i dekoracyjne. Nie jest ona wybredna, jezeli chodzi o rodzaj ziemi i uslonecznienie. Zamierzam zorganizowac sobie maly parapetowo-tarasowy ogrodek zielny, i z pewnoscia zaprosze do niego rukole. Charakteryzuje sie ona poszarpanymi, dlugimi, ciemnozielonymi liscmi a smakiem przypomina..no coz to mieszanka smakowa: chrzanowo-pieprzowo-orzechowa. Jest wysmienitym dodatkiem do salatek, wspaniale komponuje sie z serami, boczkiem i Presunto, owocami cytrusowymi i orzechami. Jej wykorzystanie nie zna granic, potrzeba tylko troche wyobrazni.


Skladniki:
Ciasto:
1/2 kg maki
paczka suszonych drozdzy (11g)
woda
szczypta soli

Dodatki do pizzy:
Presunto
ok. 300g sera (lub w zaleznosci w jakiej ilosci go lubimy, ja uzywam wszystkich ich rodzajow w duzej ilosci)
warzywa: kukurydza (ok. 1/2 puszki), duza cebula, 1 papryka, lub co posiadamy

dodatki: rukola, przyprawa do pizzy, lub oregano, sos pomidorowy z kartonika (ok. 3 duze lyzki) wymieszamy z ketchupem (tyle samo co sosu) i odrobina soli (lub sosu sojowego) i pieprzu.

Sposob wykonania:

Mieszamy make z drozdzami i sola i dolewamy tyle wody by ciasto nie kleilo sie do rak. Nie moze byc tez za twarde, poniewaz bedzie opornie roslo. Miske nakrywamy sciereczka (ciasto drozdzowe nie znosi przeciagow) i odstawiamy w cieplym miejscu do wyrosniecia. W tym czasie kroimi umyte warzywa wedlog upodobania, rwiemy presunto na mniejsze kawalki, tarkujemy ser, przygotowujemy sos pomidorowy i wykladamy duza blache pergaminem. Gdy ciasto podwoi swoja objetosc, wyjmujemy go z miski i rozwalkowujemy (do rozmiarow blaszki) na posypanym maka blacie. Przekladamy ciasto na papier i smarujemy dokladnie (zwlaszcza po bokach) sosem pomidorowym. Ukladamy warzywa i presunto (zostawiajac kilka kawalkow do ulozenia na wierzchu pizzy), posypujemy przyprawa do pizzy, lub samym oregano, wowczas rowniez solimy. Wysypujemy potarkowany ser i ukladamy pozostale kawalki presunto. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180ºC i pieczemy przez ok. 30 min. Kroimi na male kawalki i dekorujemy rukola. Palce lizac! Smacznego.

*zdjecie na gorze to wersja z rukola dla moich nie przepadajacych za zielskiem zarloczkow, ta tutaj to moja :)))

środa, 13 lutego 2008

Topielec - ciasto drozdzowe


Orzechowo-cynamonowo-drozdzowa rozkoszna won przepelnila dzisiaj moje male mieszkanko. A to za sprawa topielca (prawie napisalam wisielca, co za koszmar!), czyli fantastycznego ciasta drozdzowego. Nazwa byc moze nie za bardzo apetyczna, pochodzi od tego, ze wyrobione ciasto wrzyca sie do naczynia z zimna woda az do momentu jego wyplyniecia. Przepis dostalam wieki temu, juz nawet nie pamietam od kogo, i nigdy nie mialam odwagi go wyprobowac, gdyz nie mam dobrej reki do drozdzy. W dodatku ilosc drozdzy (100g) do ilosci maki (750g) wydawala mi sie dziwna. Po triumfie tlusto-czwarkowych paczkow postanowilam przelamac obawy i wzielam sie do roboty. Pyszna kruszonke do tego ciasta, sprawcy tego orzechowo- cynamonowego aromatu, zapozyczylam od Agnieszki. O maly wlos moja ciezka praca nie poszla na marne, ale to tylko dzieki cennym radom mojej dzielnej w wysluchiwaniu miliona pytan, mamy. Musialam przelozyc ciasto, juz czesciowo obsypane kruszonka, do wiekszej blaszki (ba! wielkiej blachy!) bo z mniejszej ciasto by "ucieklo".
Ciasto to nie jest bardzo slodkie, takie wlasnie lubie, oczywiscie mozna nieznacznie zwiekszyc ilosc cukru, o 0.5 szklanki. Nie mam zupelnie doswiadczenia w ciastach drozdzowych i dla efektu estetycznego i smakowego dodalam skorke pomaranczowa (strzal w 10!!) i rodzynek...niestety te zginely w tlumie i trzeba ich bylo szukac z lupa. Prawie jak La Gallete, ciasto francuskie(?), moje ulubione, gdzie w srodku jest schowana niespodzianka, a kto ja znajdzie jest Krolem.

UWAGA!! Jezeli ktos nie posiada mega duzej blachy powinien uzyc tylko polowe skladnikow.

Skladniki:
Ciasto:
750g maki
4 jajka + 1 zoltko
1 kostka masla lub margaryny
100g drozdzy
1 szklanka mleka
1 szklanka cukru pudru
1 op. cukru waniliowego
Skorka pomaranczowa i bakalie (wedlug uznania)
szczypta soli

Kruszonka:
1/4 szkl pasty z migdalow, tahini, lub masla orzechowego
1 lyzka bialka
1/2 lyzki jasnego brazowego cukru
1 op. cukru waniliowego
1 lyzeczka cynamonu
szczypta soli
1 1/2 szklanki maki
125g masla

Sposob wykonania:
Maslo rozpuscic i odstawic do wystudzenia. Make przesiac do miski. Przygotowac rozczyn (w dosc duzym naczyniu) z letniego mleka, drozdzy i 1 lyzeczki cukru. Odstawic do wyrosniecia. W tym czasie mozna przygotowac kruszonke: Paste orzechowa utrzec z bialkiem, a nastepnie z miekkim maslem. Wymieszac suche skladniki, dodac do nich posiekane maslo z pasta orzechowa i zagniesc.
Przygotowac duza forme smarujac ja tluszczem i posypujac bulka tarta. Do duzego garnka wlac zimnej wody (prawie do pelna).
Kiedy rozczyn wyrosnie wlac go do maki, nastepnie dodac jajka, zoltko, rozpuszczone maslo i sol. Wyrabiac ciasto do momentu az bedzie lsniace i przestanie kleic sie do rak. Gotowe ciasto wlozyc do naczynia z zimna woda do jego wyplyniecia- ok. 10-15 min. W miedzyczasie do miski, w ktorej bylo rozrabiane ciasto wsypac cukry, bakalie i skorke pomaranczowa. Gdy ciasto wyplynie na powierzchnie przelozyc je do miski z bakaliami i cukrem i zagniatajac dobrze polaczyc. Przelozyc do wczesniej przygotowanej formy, posypac kruszonka i piec przez pierwsze 10-15 min w tmp. 50ºC, a nastepnie zwiekszyc do tmp. 175ºC. Piec przez 40-45min.

*Kruszonki wychodzi dosc duzo zatem pozostalosc mozna zamrozic
**Ciasto zle wyrobione nie wyplynie
***Forma naprawde musi byc duza, bo ciasto podwaja (a hakiem) swoja objetosc podczas pieczenia
****Ciasta wychodzi bardzo duzo, ktore swietnie nadaje sie do mrozenia. Kroimi w kwadraty i mrozimy w oddzielnych torebkach. 30 sec w mikrofali i mamy swiezuchne ciacho palce lizac.

wtorek, 12 lutego 2008

Wspomnienia karnawalu 2008

Karnawal, karnawal...jaki karnawal? Ani na balu pieknym nie bylam, ani pieknych parad nie widzialam, a jedyny moj wklad w tegoroczny czas szalenstwa to stroj dla mojej corki na szkolna parade. Co roku wszystkie szkoly w Portugalii organizuja swoje mini parady, i w zaleznosci od pogody maja one miejsce w centrach handlowych lub okolicznymi uliczkami, w poblizu szkoly. Moje dziecko wrecz zafascynowane strojem wampira przez dlugie lata nie dalo sie namowic na zmiane karnawalowo-halloweenowego wizerunku. W tym roku gdy spytalam w co chce sie przebrac oswiadczyla, ze w banana. W banana????? A gdzie ja kupie taki stroj, albo w jaki sposob go uszyje, nawet nie mam maszyny?? Po burzliwych rozmowach corcia poszla na kompromis, pod jednym tylko warunkiem, ze nie przebierze sie za ksiezniczke jak wszystkie jej kolezanki z klasy- nuda, stwierdzila. Musze przyznac, ze udalo nam sie stworzyc cos ...bardzo...interesujacego, aczkolwiek moim zdaniem bardziej nadajacego sie na Halloween. Stroj bardzo ekonomiczny: pizama z H&M na wyprzedazy, boa (te piora nadal znajduje w domowych zakamarkach, okropnosc) i makijaz- w sumie 1/3 ceny stroju ze sklepu, ale najbardziej liczy sie oryginalnosc.

Az trudno uwierzyc ze to jest moje dziecko:

środa, 6 lutego 2008

Vale do Lobo, czyli Dolina Wilka


Dolina Wilka Vale do Lobo to najwiekszy luksusowy kurort w Portugalii, czyli swiatek miedzynarodowej smietanki towazyskiej: pilkarzy, politykow i artystow. Nazwa wiec jak najbardziej trafna- to miejsce nie dla szarych, malutkich zajaczkow. Tak sie wlasnie czulam przejezdzajac z rozdziawionym pyszczkiem, obok pieknych posiadlosci wartych kilka/kilkanascie milionow euro, oraz pol golfowych. Z tego wrazenia zapomnialam nawet kliknac kilka fotek...coz za gapa!
To europejskie Miami jest usytuowane na srodkowym wybrzezu Algarve, (Almancil) gdzie pogoda zawsze dopisuje, i to nie tylko dla bogaczy.
Przejezdzalismy obok uroczego centrum handlowego pod chmurka: male, osobne budynki a w nich na przemian agencje nieruchomosci, banki, restauracje i...Irish Pub. Moj maz az podskoczyl z radosci gdy ujrzal logo Guinnessa w oknie.



Oczywiscie nie omieszkalismy zajrzec i nie rozczarowalismy sie. Piekny wystroj, obsluga irlandzko- agielska, podobnie jak goscie. Poczulismy sie jak w ..domu..czyli w Irlandii, ktora na zawsze pozostanie w naszych sercach, aczkolwiek piekne portugalskie plaze juz skradly duzy kawal mojego serducha.